Dragon Spirit – nalewka ze Smoka

Nie ma chyba lepszego uczucia, niż odkrywanie „nowych”, wspaniałych gier, sprzed… niemal 30-tu lat. Taką radość jest mi ostatnio dane odczuwać, gdy zasiadam przed konsolą i odpalam produkcję autorstwa Namco/Bandai, czyli „Dragon Spirit”.

Grę oczywiście znałem już dużo wcześniej. Gdyby ktoś mnie zapytał: „- Ej, znasz „Dragon Spirit” na Pegasusa?”, odpowiedziałbym mu „Jasne – to ta gra, w której latasz smokiem i strzelasz”. I to w zasadzie wszystko, co byłbym w stanie z siebie wydusić, mój kontakt z tą grą ograniczał się bowiem wcześniej do 3-4 minut spędzonych razem. Dlaczego tak powierzchownie? Nie wiem – po prostu pierwsze wrażenie musiało nie być zbyt pozytywne. Tak już mam, że gdy gra nie zaciekawi mnie od pierwszego jeno rzucenia okiem, ma później bardzo trudne zadanie, aby mnie do siebie przekonać. Odepchnęła mnie zapewne początkowa oprawa wizualna gry, która jest nieco surowa i przypomina trochę „Rygar” – grę którą co prawda kocham, ale którą uważam również za całkiem brzydką. Tam jednak tą grafiką byłem w stanie się zauroczyć, bo tworzyła niesamowity klimat świata, tutaj natomiast nie dałem jej przez bardzo długi okres kolejnej szansy. Następnym aspektem, który mógł mnie odrzucić, była sama postać latającego smoka, którym w grze sterujemy. Nigdy nie ciągnęło mnie do baśni, fantasy i innych opowieści ze smokami w rolach głównych, bądź pobocznych. Jeżeli mam już grać w shootera, niech dadzą do diabła statek kosmiczny, albo chociaż helikopter! Ale no nie smoka… Co ja, z Dratewką mam walczyć?

Awaria screena

Sytuacja zmieniła się podczas niedawnego, jesiennego weekendu, który spędziłem u znajomych w Warszawie – takie tam kameralne spotkanie Contrabandy. Koledzy wyjęli projektor, podpięli doń konsolę i graliśmy jak zawsze w różne gry. W pewnym momencie z kuchni do pokoju zwabiła mnie bardzo dobra muzyka – wchodzę, patrzę… No tak! Rocket odpalił te całe smoki, co latają i strzelają. Ale co tam, popatrzę trochę jak sobie gra.

Wsiąkłem całkowicie. Na ścianie wyświetlały się wspaniałe obrazy, a z projektora nadal sączyła się wspaniała muzyka. Byłem ciekawy co dalej, dałem „Dragon Spirit” zielone światło i gdy tylko wróciłem do domu, kontynuowałem przygodę!

„Dragon Spirit: the New Legend” – bo tak brzmi pełna nazwa – można chyba u nas przetłumaczyć jako „Nalewka ze Smoka”, albo po prostu „Smokówka”. Gra wydana została początkowo w wersji arcade, na automatach. Było to w roku 1987. Gracze posiadający Nintendo musieli czekać na oficjalny port niemal dwa lata. W kwietniu 1989 pojawiła się w końcu „Doragon Supiritto: Aratanaru Densetsu”, czyli japońska wersja gry. Amerykańce mogli pograć na swoich kanciastych padach rok później. Ale uwierzcie mi – było w co grać!

dspirit03

Historia przedstawiana jest tutaj w cutscenkach pomiędzy levelami, co jest dobrym pomysłem i na pewno należy to docenić. Niewiele gier z kategorii shooterów posiada przedstawianą podczas gry fabułę – zazwyczaj jest to temat bardzo podrzędny, schowany jedynie gdzieś na kartach instrukcji gry. Tutaj otrzymaliśmy nieco więcej i choć historia jest banalna, a cutscenki niewiele wnoszą, twórcom należą się słowa uznania. Wszystko toczy się wokół Księcia Lace, którego poczynaniami poniekąd pokierujemy. Musimy uratować bowiem księżniczkę Iris – córkę króla Amru oraz naszą siostrę. Amru wprowadził do krainy Olympis pokój po tym, jak pokonał potwora Zawel. Teraz jednak zło powróciło za sprawą Galdy, która dzięki czarnej magii przywróciła Zawela do życia. Porwano bogu ducha winną księżniczkę, więc trzeba ją ratować. Dzierżąc miecz ojca, Lace zamienia się w smoka i tutaj właśnie zaczyna się nasza rola. Lecimy, aby dobro znowu zwyciężyło.

Do pokonania czeka nas dziewięć etapów (plus jeden jako introdukcja, ale o tym później). Poziomy są fajnie zróżnicowane – zarówno pod względem graficznym, jak i konstrukcyjnym. Przelecimy tutaj między innymi nad krainą wulkaniczną, paleozoiczną, lodową, czy w jaskiniach. Raz będziemy mieli możliwość także… popływania, gdyż jeden etap ma miejsce pod wodą. Kolory są zróżnicowane, krainy różnią się niemal wszystkimi elementami. Rozgrywka również nie jest monotonna – są tutaj wprowadzone elementy zręcznościowe, np. wtedy, gdy scrolling nagle przyspiesza, a my musimy szybko manewrować pomiędzy lodowcami. W jaskiniach natomiast czeka nas lot, podczas którego ściany będą się poruszać, a my będziemy musieli uważać, aby o nie nie zawadzić – prawdziwy test na używanie d-pada. Oczywiście cały czas będziemy pod ciągłym ostrzałem – z powietrza, jak i z lądu.

Awaria screena

Gra posiada bowiem bardzo ciekawą innowację. Nie jest to może nic oryginalnego, bowiem pomysł ten pojawił się w kilku innych grach – chociażby w wydanym wcześniej „Twin Bee”. Chodzi mianowicie o dwu-poziomowe levele. Nasz smok posiada dwa tryby ognia – jeden standardowy, niszczący latających oponentów, drugim zaś możemy bombardować obiekty znajdujące się poniżej nas – na gruncie. W grze sprawdza się to doskonale, jest świetnie wyważone i wprowadza dużą oryginalność rozgrywki. Podnosi też nieco poziom trudności, gdyż musimy szybko analizować, czy wcisnąć przycisk A, czy B.

Jeżeli mówimy o poziomie trudności, są tutaj dwa do wyboru. Choć „do wyboru”, to nieco nietrafione wyrażenie. Pamiętacie, jak pisałem wcześniej o etapie będącym wprowadzeniem? Pojawia się on, gdy wciśniemy start na ekranie tytułowym. Bez żadnego wyjaśnienia rzuceni zostajemy w świat gry. Etap jest krótki, stosunkowo łatwy. Posiada jednak nawet bossa na jego końcu. Co bardzo ciekawe oraz fajne – jest to jakby powtórzenie ostatniej walki z gry arcade! Ostatni boss z wersji z 1987 roku, jest w porcie NES-owym pierwszym bossem – w etapie będącym prologiem. Świetny smaczek, taka przyjemna introdukcja, flashback tego, co było w przeszłości. Gdy zaliczymy tę próbę bez straty życia, ekran tytułowy pojawia się ponownie, tym razem informując nas jednak, że zaczynamy przygodę jako Niebieski Smok – czyli jako poziom właściwy, „normal”. Gdy jednak zaliczymy skuchę i zginiemy, ekran tytułowy także pojawi się ponownie, tym razem jednak z opcją grania jako Złoty Smok – odpowiednik poziomu „easy”. Leveli jest w tym trybie znacznie mniej, przeciwnicy i bossowie są bardziej łaskawi, ale nie liczmy tu na właściwe, satysfakcjonujące zakończenie. Standardowa zagrywka producentów, podana jednak w świetnej postaci. Bardzo mi się takie rozwiązanie spodobało.

Gra do najtrudniejszych nie należy, ale potrafi dać w kość. Właściwie od początku nie ma żadnej taryfy ulgowej. Nie wprowadza ona gracza stopniowo, jak przez jakiś tutorial. Od początku wrzuca naszego smoka w sam kocioł, ale dalej nie jest jakoś trudniej – przez cały czas poziom trudności jest w miarę wyrównany. Jedynie ostatni level jest większym od reszty wyzwaniem. Tutaj można się naprawdę napocić.

Awaria screena

Nasz smoczek jest bardzo fajnie zrobiony. Możemy go naprawdę nieźle ulepszyć, gdyż power-upów tutaj nie brakuje. Stopniowo pojawia się… druga oraz trzecia głowa, a wtedy zwiększa się też odpowiednio obszar rażenia. Możemy zmieniać różne tryby strzelania poprzez łapane dobro, jest tu naprawdę sporo kombinacji. No i co najważniejsze – możemy rozbudowywać naszą siłę ognia poprzez zbieranie czerwonych power-upów. Dodatkowo jest tutaj chwilowa nieśmiertelność, dwa dodatkowe małe smoczki u boku, zmniejszenie gabarytów naszego smoka przy tej samej sile rażenia, zwiększenie jego prędkości i wiele innych – naprawdę jest w czym wybierać, a nauka power-upów zajmuje nam chwilkę czasu.

W grze podoba mi się to, że jest ona „fair”. Jeżeli możemy mieć po stracie życia do kogoś pretensje, to tylko i wyłącznie do siebie. O czym mówię – nie ma tu czegoś takiego, jak w niektórych tego typu grach, że atakowani jesteśmy także od tyłu, bądź że na ekranie robi się solidny „bullet hell”, gdzie migające sprite’y nie dają nam szans na przeżycie. Nie, tutaj wszystko jest w zdrowych proporcjach, a zasady są ściśle ustalone – trzymaj się dołu ekranu i niszcz wszystko na tyle szybko, żeby nic nie zniszczyło Ciebie. Proste, ale się sprawdza. Tak to powinno wyglądać. Oczywiście, czasami ekran gęsto pokryty jest „ołowiem”, a aby dobrze wymanewrować w jaskini trzeba czasami polecieć w przód, ale to wszystko jest zrobione rozsądnie, gdy lecimy z przodu – bo lecieć tam akurat musimy – nikt nie wyskakuje nam zza krawędzi ekranu. Przynajmniej w takich ilościach, byśmy nie zdążyli zareagować.

Awaria screena

Gra wygląda bardzo ładnie. Duża w tym zasługa wspomnianej wcześniej różnorodności etapów, ale i same w sobie wyglądają one bardzo poprawnie. Również wcześniej wspominałem o pierwszym – niezbyt ciekawym – wrażeniu, gdyż level będący prologiem naprawdę nie jest zbytnio reprezentatywny. Później jednak jest znacznie lepiej i już w pierwszym właściwym etapie podziwiać możemy urocze wyspy spowite śniegiem i zbombardowane meteorytami. Kolejno dochodzą wulkany oraz ziemia zalana lawą, bagna zarośnięte obfitą roślinnością, cmentarzysko zwierząt, jaskinie, strefę podbiegunową, czy podwodne krainy. Naprawdę jest na co popatrzeć.

Animacja naszego smoka również jest bardzo poprawna. Nie ma w niej niczego, do czego mógłbym się przyczepić. Przeciwnicy są unikatowi w kolejnych etapach, co również należy dopisać do plusów gry.

Graficznie „Dragon Spirit” nie ma co konkurować chociażby z „Crisis Force”, ale zdecydowanie nie ma się czego wstydzić – wręcz przeciwnie. To bardzo ładnie wyglądająca gra na tle innych z tego gatunku.

Awaria screena

W muzycznym aspekcie, gra ta jest z kolei prawdziwą perłą. Muzyka jest świetna, w pełni spajająca się z klimatem fantasy oraz pasująca do shootera. Bardzo podobają mi się kawałki z pierwszego, piątego oraz szóstego etapu. Także ten ostatni etap jest bardzo dobrze zaopatrzony w oprawę muzyczną. Jest to zresztą ten sam kawałek, co w levelu będący prologiem gry – bardzo podoba mi się taki zabieg, gdy twórcy pierwszy i ostatni level okraszają tą samą nutą. Czuć wtedy, że nasza wędrówka ma się ku końcowi, że zatoczyliśmy niemal pełne koło. Podobało mi się to w „Raf World”, podoba mi się i tutaj. Jako, że gra posiada sekretny sound test, wykorzystałem go podczas sprzątania mojego pokoju z grami – włączyłem sound test i od razu lepiej się sprzątało! Szanuję.

Warto wspomnieć właśnie o kilku sekretach gry. Dzięki odpowiednim kombinacjom przycisków podczas ekranu tytułowego, możemy posłuchać wspomnianych muzyczek z gry, ale także zacząć grę z 20-oma życiami oraz zacząć ją od dowolnego etapu. To ostatnie może okazać się przydatne, gra nie posiada bowiem systemu passwordów – a szkoda.

Awaria screena

Wszystko wskazuje na to, że w grze poukrywane są easter eggi. Słyszałem o przynajmniej jednym – bardzo ciekawym. Gdy podczas końcowej cutscenki wciśniemy 20 razy przycisk select, księżniczce Iris podwieje spódnicę i ukażą się jej majty. Nie miałem przyjemności tego sprawdzić – smaczek występuje jedynie w japońskiej wersji gry, a ja przeszedłem tylko wersję amerykańską. W niedalekiej przyszłości na pewno jednak spróbuję ujrzeć tę bieliznę, gdyż gra jest warta, aby do niej często wracać. Jest wciągająca, grywalna, a do tego nieźle wygląda oraz cudownie brzmi. Warto było nadrobić zaległości z przeszłości i przekonać się do tego tytułu. Wam też gorąco polecam.

 

daf