Okropne stare gry, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś – recenzja książki Stuarta Ashena

Wideorecenzje słabych gier retro nie tracą na popularności. Ba, nadal są głównym medium które (o, ironio!) zachęca ludzi do zainteresowania się starymi grami. Podobnie było z niżej podpisanym, który niemal osiem lat temu dzięki swym kuzynom pierwszy raz zobaczył Angry Video Game Nerda. Kolejne młode pokolenia przyciągane są twórczością JonTrona i jemu podobnym.

Co jednak w tak paradoksalny sposób przyciąga ludzi do tematu?

Prezentacja. Słaba gra jest niedorobiona, pełna bugów. Oprogramowanie pełne błędów i niedopatrzeń zaczyna irytować, wyzwalać emocje. Owe negatywne emocje można połączyć z komizmem. Najlepiej, gdy osoba grająca jest nadpobudliwa, wulgarna i sarkastyczna. Do tego jeszcze można dołożyć minimalną, ale widoczną otoczkę fabularną, kreację postaci głównego bohatera recenzji, pieczołowitą produkcję samych recenzji, która ma więcej wspólnego raczej z niezależnymi, niskobudżetowymi serialami internetowymi, aniżeli typowymi vlogami (kamera na youtubera i to wszystko)… Cieszy to oko, interesuje i zachęca do śledzenia dalszych przygód wideorecenzenta.

Ale czy można takie cuda przenieść na karty książki?

[awaria screena]

Jednym z takich wideorecenzentów jest Stuart „Ashens” Ashen. Karierę swoją rozpoczął dokładnie dziesięć lat temu, a z początku zasłynął recenzjami konsol typu „Popstation” (tanie chińskie „konsole” z ekranami LCD imitujące najczęściej nowinki techniczne, np. iPhone, PSP, itp.). Systematycznie pole swoich zainteresowań poszerza. Artykuły z brytyjskich sklepów warte całego jednego funta, przeterminowane jedzenie, częstokroć starsze od samych widzów, ciekawostki kulinarne, zarówno te „budżetowe”, jak i po prostu egzotyczne pod względem smakowym, zabawki różnego rodzaju… Tak naprawdę dużo by wymieniać.

Recenzje Ashensa są dosyć proste, w porównaniu do chociażby produkcji Jamesa Rofle’a. Przypominają raczej vlogi. Nie da się ich jednak pomylić z twórczością kogokolwiek innego. Kamera zwrócona jest na brązową sofę, a jedyne co widać to dłonie autora. No i – recenzowany przedmiot. Niby nic nadzwyczajnego, prawda? Jednakże słychać tam też głos Stuarta.

Muszę jednak uspokoić tych, którzy chcieliby mnie posądzić o jakieś zapędy homoseksualno-erotyczne… Chodzi mi tu głównie o komentarz Ashensa. Charakteryzuje się typowo brytyjskim, absurdalnym poczuciem humoru. Zresztą Ashens wielokrotnie przyznawał się do inspiracji Monty Pythonem.

W Wielkiej Brytanii jest osobą bardzo popularną, stworzył nawet mini serial, zamówiony przez BBC. Rzesza wiernych fanów zawsze wspiera jego działania. Udało mu się praktycznie tylko i wyłącznie z crowdfundingu stworzyć film kinowy o swoich przygodach – „Ashens and the Quest for the Game Child” (z profesjonalną muzyką i aktorami), który kilkuktotnie pokazywano w kinach na specjalnych pokazach.

Prócz typowych dla niego „posiedzeń” przed sofą, pojawiają się także takie bardziej konkretnie „klecone” wideorecenzje gier… Ale jakich? „Okropnych starych gier, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś”!

Skupił się w nich głównie na grach na komputery ośmiobitowe, zaś same produkcje były dużo mniej widowiskowe od tego, do czego przyzwyczaił nas AVGN. Filmiki były dość krótkie, rzeczowe, rola Ashensa sprowadzała się do komentarza. Krótki gameplay, informacje historyczne dotyczące wydawcy, recenzji z magazynów… Około 5 minut na odcinek. Jednakże znowuż – dzięki jego komicznemu komentarzowi sama wideorecenzja stawała się przezabawna. No i sam dobór gier – na sam widok nazwy „BMX Ninja” człowiek się uśmiecha.

Jakiś rok temu Ashens ponownie poprosił swoich fanów o wsparcie. Miał bowiem w planach wydanie całej książki poświęconej „Okropnym starym grom, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś”. Miłośnicy jego twórczości odpowiedzieli memicznym „stul mordę i bierz moje hajsy”. Efekt mam w swych dłoniach.

[awaria screena]

Wróćmy zatem do mojego zadanego pytania:

Czy da się przenieść wideorecenzje słabych gier na karty książki?

Mogę powiedzieć, że Ashensowi zdecydowanie się to udało. „Terrible Old Games You’ve Probably Never Heard Of” Stuarta Ashena liczy sobie 160 kolorowych stron (nie liczę ponad dwudziestu stron z nazwiskami osób, które pomogły sfinansować wydanie książki) w twardej oprawie. Już sama okładka cieszy oko, bowiem jest uroczo ośmiobitowa.

Po krótkim przekartkowaniu widać, że książkę wydano tuż przed sezonem świątecznym. Ashens jest osobą popularną na wyspach. Na okładce w bardzo wyraźny sposób wyeksponowano nazwisko autora, tylnia okładka jest niczym więcej jak reklamą, a jak już wspominałem – same strony książki są uroczo kolorowe. Książka ta została wydana w taki sposób, aby niedzielni Brytyjczycy wrzucili ową książkę do koszyka na zakupy i umieścili ją następnie w paczkach z prezentami bożonarodzeniowymi swoich nerdowatych bliskich. Czy w jakikolwiek sposób zaszkodziło to zawartości merytorycznej recenzowanej pozycji? Czy jest jedynie ładnie prezentującym się produktem? Nie! Ashens to osoba elokwentna, o bogatej i wnikliwej wiedzy, którą częstokroć prezentuje na swoim kanale.

Zatem – o czym możemy w książce przeczytać? We wstępie dowiadujemy się o intencjach autora. Po pierwsze: pozycja ta ma być jedną z wielu obecnie dostępnych kapsuł czasu, które mają nam chociaż na chwilę przypomnieć czasy naszej młodości (czyli wtedy, kiedy zagrywaliśmy się na ośmio- i szesnastobitowych machinach). A że każdy z nas natknął się prędzej czy później na grę nie grzeszącą jakością, frustracja związana z obcowaniem ze słabymi grami jest także częścią naszego dzieciństwa. Po drugie – w książce nie pojawiają się żadne z bardziej oczywistych (i popularnych) przykładów „złych gier” (choćby osławione „E.T.” na Atari VCS i „Superman” na Nintendo 64), bo jak sam stwierdził – o nich już dużo wcześniej powiedziano. W tym celu ograniczył swój wybór wyłącznie do pozycji sprzedawanych komercyjnie na ośmio- i szesnastobitowe komputery (wyjątek stanowi Amiga CD32) w latach 1983-1995. Prócz jego własnych opisów gier, wspomagają go osoby z brytyjskiej branży growej i dziennikarskiej (jest i znany także u nas youtuber – Guru Larry). Ich wpisy są okraszone wspomnieniami związanymi z samym pozyskaniem danego tytułu w czasach młodzieńczych, jak i opisem emocji, jakie wyzwoliła w nich zakupiona gra.

Mamy opisane 26 tytułów, które są bogato ilustrowane zrzutami ekranów, okładkami, jak i sprite’ami występujących w grach postaci. Większość prezentowanych pozycji to proste jak budowa cepa gry w starym, arcade’owym stylu przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jak możecie się domyślić, opisy tychże gier można często zamknąć w kilku zdaniach. Ashens z tego problemu wyszedł obronną ręką – opisy są barwne, obrazowe, ale jednocześnie nie zalatują w żadnym stopniu wodolejstwem. Autorowi z łatwością udaje się swoim tekstem pomóc czytelnikowi w wyobrażeniu sobie, jak dana gra prezentuje się w rzeczywistości. Oprócz wspomnianych opisów, pomagają również screeny, jak i zaprezentowane w stosownych ramkach wszystkie „kadry”, animujące ruch postaci. Jak się możecie domyśleć, jest ich w większości przypadków niewiele.

Nieporównywalną zaletą wideorecenzji jest to, że sami możemy (oglądając gameplay) przekonać zobaczyć na własne oczy większość z mankamentów recenzowanych gier. Jak to przenieść? Właśnie dzięki wspomnianym wyżej opisom. Które – czego można było się spodziewać, często przyprawione są absurdalnym humorem. Czyli to, co najbardziej cenię sobie w twórczości Ashensa.

[awaria screena]

Jak jest z zawartością merytoryczną? Każdy opis (recenzję?) poprzedza nazwa gry, data jej wydania, nazwa wydawcy i dewelopera, cena „okładkowa”, wieńczą ją zaś informacje dotyczące recenzji i ocen danej pozycji z epoki, jak i krótkie opisy (jeżeli dana gra takie posiadała) portów na inne platformy. Ashens często posiłkuje się nawet analizami kodu źródłowego gier – zatem mamy także wytłumaczone „co nie gra” z fachowego punktu widzenia.

Opisy opisami, ale czy wiedza o istnieniu tych zapomnianych reliktach informatycznej przeszłości jest w jakikolwiek sposób niezbędna? Czy szanujący się retrogracz może pluć sobie w brodę, jeżeli nie przeczyta tej pozycji? Obawiam się, że niekoniecznie. Na szczęście – o tym także pomyślał Ashens. W kniżce znaleźć można felieton Ste Pickforda (który razem ze swoim bratem był odpowiedzialny za produkcję takich tytułów, jak: „Feud”, „180”, „Wizards and Warriors 3” na NES-a, czy „Plok!” na SNES-a), opowiadający o życiu programisty ze studia gamedevowego tamtych czasów. Dzięki jego lekturze możemy również dowiedzieć się, dlaczego tyle słabych i często absolutnie niegrywalnych gier (tak, „SQIJ” na ZX Spectrum jest całkowicie niegrywalne, jeżeli samemu nie poprawi się błędu w kodzie gry) pojawiało się na rynku i dlaczego częstokroć jedynymi osobami, którym zależało na jakości gier byli sami twórcy. A twórców ograniczały jedynie nieposkromione i znienawidzone nawet dziś deadline’y.

Największym mankamentem książki jest jej długość. Mimo, że jej zawartość została rozprowadzona na ponad 160 stronach, treści jest niewiele. Tekst został wydrukowany przy pomocy dużej czcionki, zaś większość przestrzeni została zagospodarowana przez okładki gier i screeny.

Czy jestem zadowolony z zakupu? Tak. Mimo wydanych sześćdziesięciu złotych (cena z brytyjskiego sklepu Bookdepository), nie poczułem się w żadnym stopniu oszukany. Owszem, lektura trwała dość krótko, lecz była ona niezwykle przyjemna i na swój sposób inspirująca. Niecodziennym doświadczeniem jest wszak poznanie przygód Bionicznej Babci, chcącej zabić dzieci wracające ze szkoły (sic!) czy gigantycznego gołębia wyciętego z origami, który nawet nie potrafi się poruszyć z powodu lenistwa programisty. Owa lektura bardzo poprawiła mi humor.

Czy jestem jednak w stanie ową pozycję polecić statycznemu, niedzielnemu retrograczowi, który w życiu nie słyszał o Ashensie? Tak! Ale proszę absolutnie nie traktować tego jako całkowitego kompendium słabych gier. Proszę to traktować jako niezobowiązujące czytadło do poduszki, które Was rozśmieszy, ale i czegoś nauczy. Lektura „Terrible Old Games You’ve Probably Never Heard Of” jest przede wszystkim nostalgiczną podróżą do przeszłości, która (niestety) nie zawsze różowa była.

[awaria screena]

P.S.1. W książce pojawia się mały akcent contrabandycki – jeden z „gości” Ashensa opowiada o swoich wspomnieniach związanych z osławioną „Castlevanią II: Simon’s Quest” na konsolę Pegasus.

P.S.2. Książkę wieńczy absolutnie najlepszy indeks, z jakim spotkałem się w jakiejkolwiek knidze. Trzeba to samemu doznać!

 

Dred