Raf World

Dziennik Jay’a McCray’a, rok gwiezdny 0373 Nowej Ery Kosmicznej:

Jeżeli słyszycie te słowa, to znaczy, że mojej misji nie udało się wypełnić. Nagrywam to, rozglądając się nerwowo wokół, czy nie nadchodzą. Są jak najgorszy koszmar. Pieprzone żelazne kukły. Już nie raz jakimś cudem udało mi się uciec, choć już prawie mnie mieli. To zasługa mojego ojca, świętej pamięci… Jego cennych rad i wskazówek, które nie raz uratowały i jeszcze pewnie w przyszłości uratują mi tyłek na tej cholernej, wyjałowionej z życia planecie. Pytanie tylko – ile ta przyszłość będzie jeszcze trwać…? Samotność. To uczucie towarzyszy mi od czasu wybuchu. Chciałbym się w końcu do kogoś odezwać. Spotkać kogoś żywego. Ale są tylko oni… a raczej one. Maszyny, których jedynym celem jest wyeliminowanie żywych.

To był błąd. Może indywidualny, może całej ekipy naukowców. Przynajmniej tak mówili we wiadomościach… Sam nie wiem, czy w to wierzyć. Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ciężko mi się teraz skoncentrować.

raf01 Na szczęście ojciec przewidział taki scenariusz. Zostawił w swoim pokoju dyskietkę z planami. I list. List, w którym napisał mi o terrorystach, oraz o tym, że w razie wypadku, to ja muszę dokończyć rozpoczęty projekt. I jestem już naprawdę blisko. Ale nie wiem, czy wytrwam do końca. Strach. Mój najwierniejszy towarzysz w Silius Solar System. Wzrasta, gdy obserwuję tą przerażającą, postnuklearną panoramę resztek tego miasta… To był wielki wybuch. Ten oślepiający blask… I przeszywający ból. Sparaliżowane całe ciało, nie można było ruszyć nawet palcem. Teraz te wąskie, ciemne korytarze, najeżone strażnikami bez żadnych uczuć… Dużo bym dał, aby się stąd wydostać. Ale postawiłem sobie cele. Musze pomścić śmierć ojca i dokończyć ten projekt.

RafWorldCoverCholera, czy tu naprawdę nie ma nikogo żywego? Siedzę sam, z sześcioma spluwami i chaosem w głowie… W dodatku ciężko oddychać. Radioaktywny pył unosi się nad całym miastem. Popromienna zorza opanowała całe niebo. Jeśli się nie pospieszę, przez to zielonkawe gówno sam trafię do mojego ojca, do świata martwych. Zresztą, jeżeli będę się nadmiernie spieszył czeka mnie ten sam los. Mała szansa przeżycia… Ale nie mogę się już teraz poddać… Ten dźwięk! Słyszę go od początku mojej podróży. Siedzi w mojej głowie przez cały czas. Niby spokojny, ale jednak nie czuję się przy nim zrelaksowany – wręcz przeciwnie. Budzi we mnie niepokój. Coś, jakby wyjący alarm, sprowadzający na mój kark te przeklęte cyborgi. Dzięki Bogu, że wystarczy kilka kulek, aby wyłączyć im te pieprzone chipy na zawsze. Ale ile to może trwać, w końcu nie mam nieskończonej amunicji, do cholery! No dobra, mój podstawowy hand gun posiada co prawda zapas nieograniczonych kul, ale nie zawsze sprawdza się on w walce z tymi większymi. Z tymi strażnikami, którzy pilnują wejścia do bossów. O samych bossach już nawet nie wspominam. Nie, nie mówię, że są trudni do pokonania. Ktoś na tyle wyszkolony jak ja, poradzi sobie z nimi bez problemu, ale…

Ale nie z takim małym kalibrem. Widywałem do prawda po drodze ładunki do mojej alternatywnej broni. Niekiedy były dla mnie jak błogosławieństwo. Szkoda, że wzmocnień do mojego pancerza jest jak na lekarstwo. Lekarstwo. Przydałaby mi się jakaś odtrutka na to zielonkawe świństwo…

Został mi już tylko kawałek wędrówki. Ten najtrudniejszy. Przetrwałem już dużo. Sam się sobie dziwię. Zostawiłem daleko za sobą resztki wspaniałej niegdyś koloni #428, dziś już w formie gruzu. Bałem się odwiedzić opuszczone budynki, omijałem je szerokim łukiem. Ale wiem, że ktoś tam na pewno przeżył. Jak inaczej wytłumaczyć rakiety, odpalane właśnie stamtąd, a lądujące pod moimi nogami? Nie raz miałem już przez to w oczach obraz śmierci.

Potem te katakumby. Mroczne, ponure, opuszczone. Tylko ja i te żelazne kukły. Na szczęście udało mi się przedostać do fortecy terrorystów i wytrwać aż do tej chwili. Teraz zostało mi już tylko to miejsce. Wygląda na jakąś fabrykę. Mniejsza z tym, najważniejsze, że nie widzę tu nikogo oprócz mnie, żadnego strażnika. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna cieszę się z samotności. Oczywiście wiem, że nie będzie łatwo, aż tak naiwny nie jestem.

Kończę to nagranie i ruszam w być może ostatnią podróż mojego życia. Muszę dokończyć swoją misję.

raf02Raf World, chyba jedna z najlepszych gier Sunsoftu i na pewno jedna z czołowych pozycji na konsolę NES. Niezła historia, przyprawiona rewelacyjnym, gęstym i mrocznym klimatem, potrafi urzec gracza. W tej grze akcja nie jest prowadzona w zawrotnym tempie, ale na każdym kroku programiści dozują nam porcje emocji. Gra strasząca atmosferą miasta oraz lokacji, w których się poruszamy oraz ze świetnie dopasowaną muzyką, a nie masowym atakiem przeciwników. Należy to docenić, rzadki element gier na NES.
Gra jest krótka, to fakt. Przeciętnemu graczowi (np. mi) przejście nie powinno stanowić większego problemu, ale ilość wrażeń oraz samej radości wyniesionej z gry jest i tak dużo większa, niż w innych, dużo bardziej rozbudowanych tytułach. Udało się tego dokonać twórcom, dając nam szansę wcielenia się w Jay’a oraz dając możliwość dokonania zemsty za ojca. Levele są jednak mocno zróżnicowane (może oprócz korytarzy w 3 i 4 etapie). Na pewno nie powodują znużenia u graczy.

Jeszcze mniejszy poziom znużenia powinna zapewnić nam muzyka, wydostająca się z głośników. Dwójka Japończyków, odpowiedzialna za umuzykalnienie Raf World, dokonała rzeczy niesamowitej. Stworzyli oni chyba jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii tej konsoli. Wystarczy posłuchać chociażby motywu z levelu numer 2 – niesamowicie niepokojące, a nawet przygnębiające dźwięki, wspaniale zaawansowane technicznie (gra była wydana już w 1990 roku), wykorzystujące charakterystyczne dla Sunsoftu kanały dźwiękowe. Inne utwory też nie odbiegają poziomem od wspomnianego. Muzyka w menu, dołujący kawałek w początkowej cut-scence, dynamiczny utwór na początku wędrówki… Niesamowicie wysoki poziom. Szczere gratulacje.

Graficznie gra prezentuje się również świetnie. Dominują zielonkawo-seledynowe barwy (zwłaszcza w początkowych levelach), przypominające o nuklearnej tragedii, która miała niedawno miejsce. Świetny jest też klimat wyobcowania w korytarzach fortec terrorystów, opustoszałych budynkach, ponurych bunkrach. To wszystko do zwiedzenia w Raf World!

Gra jest bardzo liniowa i nieskomplikowana. Nie będzie tu problemów typu „dokąd się teraz udać?”, czy „zabłądziłem”. Jay sunie prosto przed siebie, wyznaczoną przez twórców ścieżką. W sumie to dobrze, uczucie zagubienia towarzyszy nam i tak przez całą grę. Zaczynając swoją przygodę, nasz bohater dzierży zaledwie dwie bronie – mały Hand Gun, oraz Shotgun (daleko tej broni do skuteczności chociażby Spread Guna z Contry…). W miarę postępów (czytaj: zabijając kolejnych strażników przed bossami), Jay zdobywa następne elementy arsenału. Dochodzą kolejno: Machine Gun (karabin maszynowy, strzelający ciągłym ogniem), Homing Missile (bardzo przydatna broń w grze, strzelająca samo-naprowadzanymi rakietami), Laser Gun (oczywiście broń laserowa, nieodzowny element każdej strzelaniny sci-fi), oraz Grenade Launcher (czyli potężne, acz wolne rakiety). W miarę postępu i rozrostu sterty żelastwa pozostawianego za sobą przez Jay’a, bohaterowi kończyć się będzie amunicja. Dlatego co jakiś czas, z niszczonych cyborgów, wylatuje uzupełnienie magazynków. Dużo rzadziej uświadczymy bonus, w postaci uzupełnienia życia. Ale nie powinno to być dużym problemem. Gra, jak już pisałem, zbyt wymagająca nie jest. Nawet bossowie nie stanowią dla Jay’a większego wysiłku. Może poza ostatnim – wielkim statkiem kosmicznym, oraz robotem.

raf03
W Japonii gra została wydana właśnie pod tytułem „Raf World” (o którym zaraz jeszcze napiszę). Do Stanów przyleciała już pod zmienionym („Journey to Silius”) oraz – niestety – ze zmienionym bohaterem, który nijak pasował do ciężkiego klimatu w grze (już prędzej do jakiejś gry na licencji Disney’a)… Gdy przyjrzymy się planszy menu, zobaczymy, że wyraz „Raf” napisany jest w nawiasach kwadratowych. W dodatku litera „a” zapisana jest jako znak w wymowie angielskiej. „Raf” jest to więc odpowiednik jakiegoś angielskiego wyrazu, brzmiącego właśnie „raf”. Zagadka wyjaśnia się, gdy w menu wciśniemy 33 razy przycisk B, a następnie Start. Ukaże się nam ekran z sound testem, możliwością wybrania ilości kontynuacji, oraz poprawną pisownią wyrazu, to jest „rough”. Ciężko mi powiedzieć, które tłumaczenie najbardziej pasuje do tytułowego epitetu. Może „brutalny”, „niespokojny”, albo „burzliwy”…

Gra Sunsoftu jest wielkim dziełem w historii gier 8-bitowych. Rewelacyjna grafika, połączona z niesamowitą ścieżką dźwiękową. Do tego dochodzi świetny, niespotykany w innych produkcjach tego typu klimat. Klimat świata, opanowanego przerażeniem pustki oraz nicości. Nie da się tego opisać, w to trzeba zagrać.
Plusy:

  • miażdżący postindustrialny klimat Koloni #428,
  • grafika na najwyższym możliwym poziomie,
  • muzyka na chyba jeszcze wyższym,
  • mnóstwo broni,
  • uczucie wyobcowania bohatera,
  • niezła historia Jay’a (cut-scenki!).

Minusy:

  • krótka i łatwa,
  • chyba jednak zbyt liniowa…

Ocena: 8,5/10 – warto, chociażby żeby na chwilę wcielić się w postać McCray’a i poczuć to przygnębienie, płynące z jego sytuacji.

 

daf, 2007