Batman – druga recenzja konkursowa

Ponoć wprawiony znawca instrumentów dętych potrafi poznać dobrego muzyka po tak zwanym zadęciu. Innymi słowy, po pierwszych dźwiękach często już wie, z jakim tworem ma do czynienia i czy jest on w ogóle warty uwagi. Podobna sytuacja jest z koneserami NES-owych gier video – już często po samym intro (a nie był to w owym okresie wcale standard) oraz pierwszych akordach 8-bitowej ścieżki dźwiękowej można poznać, że odpaliło się właśnie tytuł wybitny.Nie ukrywam, że jestem trochę audiofilem w kwestii soundtracków pegasusowych gier (szczególnie tych, które sam posiadam) czy też np. charakterystycznych nieczystości dźwięku kaset VHS i mając już pewien bagaż na karku, mogę śmiało stwierdzić, że bez wątpienia jedną z najlepszych warstw audiowizualnych miał tytuł „Batman: The Video Game”. Dziś może trochę o tym. Kto za?

[awaria screena!]

Famicomowy „Batman” pierwszy raz ujrzał światło dzienne w grudniu 1989 roku w Japonii, dzięki uprzejmości firmy SunSoft. Od początku okazał się tytułem przełomowym pod względem innowacji mechaniki gry, albowiem oferował nam wykorzystanie terenu – głównie ścian. W wielu miejscach można – a w zasadzie trzeba – odpychać się od nich. Sama gra oparta jest na filmie „Batman” z tego samego roku. Żeby łatwiej było się połapać, to ta wersja z kultową już rolą Jacka Nicholsona. Z tego względu – co oczywiste – poziomy i fabuła są oparte na tym właśnie filmie. Posiadała również charakterystyczne cutscenki przed poziomami, które składały się na kolejne elementy opowiadające właśnie tę historię. Mamy tu nawiązania także do komiksów, chociażby postać Heat Wave, który na dzień dobry wita nas miotaczem ognia już na pierwszym levelu. Wszystko jest na swoim miejscu – Gotham ciemne i mroczne, a na każdym kroku czyha ktoś, kto ewidentnie nas nie lubi – od postaci po złośliwość rzeczy martwych. Nawet teren jest ułożony tak, że w każdym momencie ocieramy się o nasz koniec losu. Jednak kim byłby Batman, gdyby mu to przeszkadzało? Przecież z takimi klimatami jest za pan brat już od 1939 roku i nie zapowiada się, by szybko swojej działalności zaniechał.

[awaria screena!]

Można teraz tu napisać o przepięknej jak na tamte czasy grafice, o mnogości broni oraz ich przeznaczeniu, o różnorodności przeciwników i dobieraniu taktyki do bossów, bo na każdego jest inny sposób, ale nie na tym chciałbym się dziś skupić. Batmana przede wszystkim trzeba słuchać i nasycać się jego klimatem. Ja wiem, wszyscy zawsze mówią o klimacie w kontekście recenzowania gier, bo przerażająco skutecznie działa tu tak zwana nostalgia, ale w podanym dziś tytule mamy tego całą paletę za sprawą jednej z najlepszych ścieżek dźwiękowych gier tej generacji. Pierwsza charakterystyczna nuta wita nas już przy intro gry i idealnie wpleciona jest w pojawiające się na ekranie napisy. Początkowo ascetyczne dźwięki są jedynie wstępem do tego, co czeka nas za moment. Czekając parę sekund, wita nas już znacznie bogatsza melodia służąca za tło przedstawienia historii. Zaczynany pierwszy etap i petarda – Kodaka i Hara drugim Jean-Michel Jarrem gier video. Dźwięki nasycone tempem napędzają aż miło. Następnie standardowy, agresywny boss theme – pewnie najczęściej słuchany, bo łatwo oczywiście nie jest. Magnetyczna dwójka, ciężka trójka i kolejne – każda prowadzona w innym stylu, żadna nie gorsza. Każda grana wręcz koncertowo – serio, mógłby z tego wyjść niezły występ. Dla fanów gatunku jak znalazł. Słodzić można dużo, ale najlepiej samemu posłuchać i na własnej skórze mieć ciary na plecach, rękach, czy czymkolwiek.

[awaria screena!]

Jeśli ktoś jednak nie jara się podobną ścieżką dźwiękową (niemożliwe, że są tu w ogóle tacy), „Batman” jest najzwyczajniej bardzo dobrą platformówką i praktycznie wcale się nie zestarzał. Dalej bawi i długo jeszcze bawić będzie. Jest to pozycja nie tylko dla weteranów, czy fanów konsoli. Także i dziś niejeden świeży gracz znalazłby w niej godziny świetnej rozrywki i straciłby sporo nerwów na dość wysokim poziomie trudności. Polecam. Smacznego!

Piotr Gołaś

[awaria screena!]